Każdy rozsądny człowiek wierzy w bajki, bo jeżeli ten ból zwany życiem ma mieć sens jakiś do wytrwania w bólu zachęcający, to jest nim spełnienie naszych marzeń, naszych bajek, chociażby w odrobinie, w okruchu, w jednym błyśnięciu iskry. W takiej to chwili nasze serce i świat to jedno.
Gdy Sasza powrócił z tajnej misji nad Pacyfikiem, pobiegł za swoją bajką, czyli drogą do mieszkania Marii. Ta też trwała w swojej bajce, bo rezygnując z niej, musiałaby zarazem zrezygnować z życia. Marzyła ona, jak już wiemy, o tym, żeby zobaczyć Saszę, położyć swą dłoń na jego policzku, a on wtedy spojrzy na nią swoimi zielonymi oczami i uśmiechnie się. Wokół domu Marii jak zwykle kłębili się agenci różnych służb specjalnych pragnących przechwycić tajemnicę wynalazku. Jeszcze nie wiedzieli, że nie jest to wynalazek, jest to cud. Sasza odsunął kilku agentów na bok, a tych szczególnie natrętnych postrzelił w nogi. Wiemy już, że Sasza ma dobre serce, dlatego też strzela po nogach, aby nie zabić.
Odprowadzany jękiem postrzelonych i krwawiących szpiegów, zapukał niecierpliwie do drzwi Marii. Otworzyła i przez chwilę patrzyli na siebie w zupełnym milczeniu, aż równocześnie roześmiali się. Mogli się śmiać, bo urzeczywistniona bajka nie tylko znieczuliła ich ból, ale i oszołomiła szczęściem. Teraz Maria może kłaść swą dłoń na policzku Saszy, a on patrzy na nią swymi zielonymi oczami i śmieje się. Wziąwszy się za ręce, siedzą znowu na Tatarskim Kopcu, wśród wysokich traw, ostów i dzikich goździków. I nie jest ważne to, że nie istnieją; ważne jest to, że się kochają. Tylko miłość pozostanie. („Bajka o Tatarskim Kopcu”)