Czytelnik tego tomu musi być przygotowany na lekturowy dyskomfort, gdyż przyjdzie mu zmierzyć się z najbardziej – obok Tadeusza Różewicza – radykalnym polskim dramatopisarzem drugiej połowy XX wieku. Ireneusz Iredyński pisze, choć właściwie należałoby powiedzieć: inscenizuje swoje dramaty na granicy wytrzymałości czytelnika, a tym bardziej widza. Jest w jego wizji teatru coś intrygująco wyzywającego, a zarazem trywialnego, coś zastanawiająco przyciągającego i jednocześnie rażącego, czy zgoła odstręczającego.